piątek, 5 września 2014

Hola! dyktatorom złej mody. Polemika z Piotrem Voelkelem

Hola! dyktatorom złej mody. Polemika z Piotrem Voelkelem

„Miłe złego początki, lecz koniec żałosny” - te słowa z bajki Krasickiego, oświeceniowego edukatora, cisną mi się na usta, gdy czytam wypowiedzi Piotra Voelkela, nawołującego do udostępnienia rowerzystom wszystkich chodników w mieście. Ten populistyczny postulat (nie bójmy się go tak nazwać) może uczynić więcej złego niż dobrego, a jego krótkoterminowa perspektywa mająca przynieść duże i szybkie zyski z pewnością okaże się bańką, która pęknie z hukiem. Wtedy akcje miasta rozumianego jako przestrzeń przyjazna do życia polecą na łeb, na szyję. Ale śmietanka już będzie spita, a mleko wylane. Kocia arystokracja się naje, a ich futra będą błyszczeć jeszcze jaśniej. Zwykłe koty uliczne będą językami szlifować bruki. Jak zawsze.

Odwołania ekonomiczne stosuję całkiem zamierzenie. Realizacja każdej idei kosztuje. W mieście projekty finansujemy z budżetu. Czyli z naszych podatków. Czyli z naszych kieszeni. Mojej, Twojej, Pani, Pana. Warto więc się przyjrzeć, czy ten pomysł jest tynfa wart.


Wolnoć, Tomku, na swoim rowerku

Do tej pory byłam przekonana, że zasada sobiepańskości tyczy się kierowców. To oni bowiem co dzień wytaczają swoje pancerne maszyny i wyjeżdżają ze swoich twierdz strzeżonych pilnie płotami i kamerami na poznańskie ulice, czyniąc je sobie poddane. Po drodze pokonują przestrzeń i spowalniające ich ruch zawalidrogi. Ta retoryka wojenna jest jak najbardziej na miejscu – czytając komentarze na forach internetowych mam wrażenie, że pokój jest tylko maską na fasadach miasta, makijażem, pod którym aż wrze. Z tej potencjalnie niszczycielskiej energii, ledwo powstrzymywanej szybami samochodów, gotowej wystrzelić w każdym momencie, zdaje sobie sprawę Piotr Voelkel: „(...) na rowerze jestem wolny, bardziej szczęśliwy niż w aucie, czyli klatce, w której odizolowany wkurzam się na światła, pieszych, innych kierowców. Jadąc na rowerze, czuję radość życia.”

Wydawać by się mogło, że znaleźliśmy od dawna poszukiwany wzór do naśladowania. Oto bowiem na ulicach Poznania objawił się brodaty budda, w stanie miejskiej nirwany osiąganej na dwóch kółkach nawołujący do powszechnego szacunku. Nic bardziej mylnego. Język Voelkela jest pełen miłości, lecz jest to miłość toksyczna. Okazuje się, że tak umiłowane przez Voelkela poczucie wolności na rowerze może się spełnić tylko przez anszlus chodników do tej pory należących do pieszych: „Moim zdaniem prezydent Grobelny powinien dopuścić ruch rowerowy na wszystkich chodnikach. Wkurza mnie, że napuszcza się pieszych na rowerzystów, chcąc im wmówić, że ci na rowerach to są inni ludzie. Jak nie mam roweru, to też jestem pieszym. Nie ma żadnej przyczyny, żebyśmy sobie nie ustępowali w różnych sytuacjach”.

Pozornie jest pięknie, naprawdę jest groźnie. Kto bowiem komu będzie ustępować? To proste – najsłabszy uczestnik ruchu. Pieszy, który potyka się na koślawych płytach, omija słupki i kałuże, odskakuje od parkujących samochodów, będzie jeszcze uciekać przed rowerzystami. Robi to i dziś, ale w zamyśle Piotra Voelkela będzie wycofywać się jeszcze częściej. Jaką bowiem ma szansę przebicia się starsza pani z zakupami w siatce, gdy spotka na swojej drodze rowerzystę? Odpowiedź jest oczywista. Dostarczają jej codzienne gorzkie słowa pieszych, potrącanych, wystraszonych nagle i bezdźwięcznie mijającym ich kształtem.

Co ciekawe, nasz celebryta chodnikowy sam oferując nam towar niepełnej wartości, zdecydowanie ostrzega przed takim działaniem obecnego prezydenta miasta. Na obawę red. Łukaszewskiego, czy dopuszczenie jazdy na chodnikach nie będzie oznaczało końca budowy dróg rowerowych, odpowiada: „Nie wolno mu (Grobelnemu) na to pozwolić. To, że istnieją wyroby czekoladopodobne, nie oznacza, że powinniśmy wyrzec się prawdziwej czekolady”. Voelkel wie, że na podawanych przez niego na tacy erzacach możemy tylko zjeść zęby. Zgrzytając.

Nasz wizjoner nie mówi, jak zamierza wcielić w życie swój plan. Jednak hołdując biznesowej zasadzie minimalizacji kosztów z pewnością skłaniałby się tylko do ogłoszenia zarządzenia prezydenta. Tabliczki kosztują. Nie określa też, czy chodniki będą dostępne dla rowerzystów na mniej typowych rowerach: z przyczepkami, transportowych, poziomych, trójkołowców i handbike'ów dla niepełnosprawnych. Jego oferta ma charakter ekskluzywny, ograniczony do grupy, z którą bezpośrednio się identyfikuje, bo ją reprezentuje.

A może lepiej byłoby poszerzyć chodniki, odzyskać trochę przestrzeni spod samochodów? Skąd, przecież wtedy koledzy biznesmeni nie mogliby jechać swobodnie swoimi limuzynami. Wszak nie wszyscy pragną stanu rowerowej błogości. Tym jednak nasz budda ustąpi. Bo silniejszemu trzeba.


Samobój rowerowego celebryty poznańskiego, czyli zabór chodnika rowerem.

Nie można odmówić Piotrowi Voelkelowi konsekwencji. Samobój rowerowego celebryty poznańskiego – tak można by określić jego list zamieszczony w maju bieżącego roku w lokalnym wydaniu Gazety Wyborczej. Tekst zawiera wzruszające opisy przykładnego współżycia rowerzystów i pieszych na chodniku. Voelkel przestawia, jak uprzejmie zachowuje się wobec pieszych, myśląc o nich jak o członkach rodziny. Początkowo list brzmi jak pochwała pozytywnych zmian w kontaktach na ulicy, szczególnie między pieszymi i rowerzystami. Niewinny ton tekstu nie zdoła jednak ukryć, że hołdując jeździe rowerem po chodniku, autor wkręca własną stopę w koło. Dlaczego tak robi, nie będę dociekać. Gorzej, że wpisuje się w ostatnio zaobserwowaną tendencję do chwalebnego przyznawania się osób publicznych (w tym działaczy promujących transport rowerowy) do jazdy po chodniku.

Że jest to szkodliwe dla środowiska rowerzystów, nie trzeba przekonywać. Dziwi tylko, że Piotr Voelkel swoją osobą legitymizuje notoryczne i powszechne łamanie prawa. Czy z taką samą sympatią pisałby o tym, że drogami dla rowerów jeżdżą kierowcy bojący się agresji na jezdni i uprzejmie przepraszają rowerzystów za zajmowanie ich przestrzeni? Czy uznałby przywoływane przez nich poczucie zagrożenia za wystarczające usprawiedliwienie?

Wyobraźmy sobie, że oto ziszcza się sen naszego marzyciela. Rowerzyści, dotąd i spychani z jezdni, i przeganiani z chodników, w blasku chwały wjeżdżają z powrotem między pieszych. Ci pod naporem zwielokrotnionych dwóch kół rozstępują się jak Morze Czerwone. Straż miejska, policja i organizacje zajmujące się bezpieczeństwem drogowym zachęcają rowerzystów do wyboru chodnika zamiast jezdni – oczywiście dla ich własnego dobra. Pojawia się projekt nowelizacji ustawy Prawo o ruchu drogowym, w którym rządząca w Poznaniu zasada zostaje rozciągnięta na cały kraj. Cóż za sukces! I jaki tani!

Wszyscy się cieszą. Szczególnie w samochodach, bo wreszcie nic nie plącze się pod kołami. Są i malkontenci. Piesi. Uparci rowerzyści, wciąż jeżdżący jezdnią. Ale szybko się ich nauczy, gdzie jest ich miejsce. Pogoni się klaksonem, przyciśnie bokiem auta i już nikt i nic nie stanie na przeszkodzie, aby wreszcie ruch w mieście odbywał się płynnie, sprawnie, bez zakłóceń.

Aż dziw bierze, że na tak światły pomysł nie wpadły wcześniej kraje znane z rowerowego know-how: Holandia, Dania, Austria czy Niemcy. Ba, nawet Stany Zjednoczone promują tworzenie pasów rowerowych w jezdni (być może dlatego, że nie mają tak wielu chodników). A nasza stolica? Też mnoży koszty, projektując, budując i asfaltując: a to nowe drogi rowerowe, a to pasy wciskają gdzie się da. I jeszcze się tym w Internecie chwalą! Za dużo pieniędzy widać mają. A przecież można tak prosto, tak łatwo, tak oszczędnie, z ulgą dla budżetu. Widać, że poznaniak ma jednak łeb na karku.

Ambasador rowerowy czy dyktator złej mody?

Co jakiś czas na naszym profilu na Facebooku zamieszczamy zdjęcia osób znanych i lubianych jeżdżących rowerami. To sposób na rowerowy empowerment. Kierowcy i pasażerowie aut nie potrzebują takiego wsparcia, bo - jak powszechnie wiadomo - samochodami jeżdżą wszyscy i wszędzie. W Polsce brakuje osób, które wsparłyby działania wyrównujące nasze, rowerzystów, szanse na drogach, przez co wciąż borykamy się z wieloma problemami. Smutno więc, że osoba tak wpływowa jak Piotr Voelkel zamiast wykorzystać swoje możliwości do zmiany relacji panujących na ulicach Poznania (które sam ocenia jako bardzo nieprzyjazne do jazdy rowerem), wchodzi w rolę agresora czyniącego zabór chodnika rowerem i kreuje czarny wizerunek rowerzystom.

Czy podobnymi strategiami biznesowymi posługuje się na co dzień znany poznański biznesmen, nie będę zgłębiać. Jedno jest pewne - nie da się tych zasad przenieść na grunt przestrzeni społecznej bez szkody. Więc którą drogą ku lepszej przyszłości? Ja zamiast lęku pod pozorem dobroczynności zabieram w podróż odwagę jako kierunkowskaz. A że nie jest mi z Piotrem Voelkelem po drodze? Ja pojadę górą, a ty doliną – tak mu zaśpiewam. Bo jestem człowiekiem, jeżdżę rowerem. Lepiej tak niż odwrotnie.

Kamila Sapikowska
stowarzyszenie Poznańska Masa Krytyczna

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz